20240406

Kalejdoskop cz. 5/5

576.
Moban
33226 Armia, 3 Korpus, 9 Dywizja
Powrócili. Po pięciu latach od zakończenia wojny wrócili. Na czystym, słonecznym niebie tak jak wtedy zawisły ciemne sylwetki okrętów. Gwarny tłum wylał się na ulice, ludzie zadzierali głowy i wyciągali ręce, wskazując na nie, przekazując sobie wieści. Hurgot głosów i okrzyków odbijał się od piaskowożółtych ścian, gdy mniejsze jednostki schodziły ku ziemi.
    Legion powrócił.

20240405

Kalejdoskop cz. 4/5

    Siedział zgarbiony na murku w poznaczonym przez odłamki pancerzu, spoglądając na starty, wyszczerbiony breloczek w swojej dłoni, do niedawna należący do przyjaciela.
    Z boku usłyszał lekkie, szybkie kroki na zakurzonym bruku. Podniósł wzrok, spoglądając na uśmiechniętą dziewczynkę stojącą obok niego.
    – Pats, to ty! – wyciągnęła ku niemu rączki, w których trzymała plastikową figurkę jakiegoś robota, chyba postaci z lokalnej bajki.
    – Ja? Widzę, że się przebrałem. – po chwili przełamał się i odezwał, próbując przyjąć jak najbardziej pogodny ton.
    – To ty! Bo on jest bohaterem i walcy ze złymi ludzmi, a wujek powiedział, ze ty tes walcys ze złymi ludzmi!
    Teraz to on się uśmiechnął, mimo łez w oczach, chociaż nie była w stanie tego zobaczyć przez spolaryzowaną warstwę wizjera zasłaniającą jego twarz.
    – Dziękuję. Nawet nie wiesz, jak mi miło – odpowiedział, klękając przy niej i głaszcząc delikatnie po główce.
    – Aj, aj! – krzyknęła, gdy włosy zaczepiły mu się między elementami pancerza.
    – Czekaj – powiedział, po chwili uwalniając dłoń z jej czupryny. Teraz stała przed nim ze skrzywioną twarzą i łzami powoli zbierającymi się w jej oczach.
    – A co tu masz? – spytał, dotykając palcem jej lekko przybrudzonej sukienki na piersi. Ta oczywiście natychmiast spojrzała z otwartymi ustami.
    – Boop – powiedział, unosząc dłoń i delikatnie pukając ją palcem w nos. Zrobiła zeza, skołowana, po chwili wybuchając dźwięcznym śmiechem. Nie wiedział dlaczego, ale to zawsze działało na tutejsze dzieci; widział, jak robią tak medycy w szpitalu polowym czy rodzice w obozie dla uchodźców na tyłach.
    – Mówiłaś, że jest bohaterem – powiedział, biorąc zabawkę z jej ręki. – Kiedy podnosisz tak rękę – uniósł zaciśniętą pięść nad głowę – to znaczy, że wygrywasz. I popatrz, on też podnosi rękę – obrócił rączkę figurki do góry i zaprezentował jej.
    – Łooł – spojrzała na niego wielkimi, błyszczącymi się w świetle wiszącego na niebie słońca oczami.
    Mężczyzna stojący z tyłu zawołał ja po imieniu. Spojrzała na niego, jak machał ręką i odwróciła z powrotem do niego, przyciskając zabawkę do piersi.
    – Ty się nicego nie bois, prawda? – spytała nagle. Zamilkł, nie wiedząc c odpowiedzieć.
    – Też bym chciała się nicego nie bac – dodała, markotniejąc. On zastanawiał się przez chwilę, co odpowiedzieć.
    – Jeśli kiedyś będziesz się czegoś bać, spójrz na niego z podniesioną ręką – wskazał na ściskaną w drobnych rączkach figurkę – i przypomnij sobie, że on wygrywa. A w takim razie nie ma się czego bać.
    Uniosła wzrok dużych, szklanych oczu. Mężczyzna znów ją zawołał, tym razem z większym pośpiechem w głosie.
    – Idź do wujka, czeka na ciebie – odezwał się najbardziej ciepłym tonem, jakim był w stanie.
    Rzuciła się na niego, ściskając twardy, chłodny pancerz drobnymi ramionami.
    – Dziękuję – powiedziała z wdzięcznością, po chwili odrywając od niego i odbiegając w stronę mężczyzny.
    Teraz klęczał w spalonym, wciąż wypełnionym dymem i żarzącym się resztkami pomieszczeniu z twarzą zlaną łzami, skowycząc do wnętrza hermetycznego hełmu. W dłoniach trzymał resztki zabawki, w połowie stopionej przez płomienie pirożelu, z wzniesionym do góry kikutem ręki.

20240404

Kalejdoskop cz. 3/5

    – Przygotujcie się do podjęcia, ETA* 2 minuty.
    – Przyjąłem – odparł dowódca plutonu na kanale, potem mrugnięciem przełączając się na ogólny. – Zastąp mnie! – powiedział do żołnierza, wskazując go ręką, korzystając ze stabilizacji pancerza drugą wciąż prowadząc ogień przez zryty kulami otwór okienny.
    Ten kiwnął głową i podbiegł; dowódca odsunął się, pozwalając mu zająć stanowisko i cofnął się w głąb pomieszczenia, chroniąc przed kulami.
    – Ile? – spytał ociekającym adrenaliną głosem, przeładowując karabinek.
    – Jeden Razor. Reszta w rejonie zajęta, mamy akcję obok. Starczy, by zabrać wasz pluton.
    – Najpierw cywile – odparł po chwili wahania. – Zabierzemy się drugim lotem.

20240403

Kalejdoskop cz. 2/5

Gwar głosów unosił się nad zgromadzonym na placu tłumem. Kobiety, dzieci i starcy, stanowiący jego znaczącą większość tłoczyli się przy barierkach, tworząc ruchliwą masę ludzi, nieustannie przelewającą i mieszającą się w oczekiwaniu na kolejny transport. Niskie, modułowe ogrodzenie odcinało ich nierówną linią od pustego placu, stanowiącego lądowisko; po drugiej stronie tłum rzednął, rozpływając się między namiotami prowizorycznego obozu dla uchodźców i przyległego szpitala polowego, stojącego w cieniu niewielkiego w skali floty okrętu medycznego, tutaj jednak górującego ponad nimi; przewyższały go jedynie otaczające ich zewsząd piaskowożółte budynki, pnące ku jasnemu niebu, wyrastające jedne na drugich niczym schody.
    Wzdłuż bariery w luźnych odstępach stały sylwetki odziane w nowoczesne zbroje, wymieszane z lokalnymi żołnierzami, pilnując porządku. Do przylotu następnego transportu zostało pół godziny. Wtedy wpuszczą na pokład kolejną frakcję z zdawało się nierzednącego tłumu, by zabrać dalej od rozciągającej się tuż obok linii frontu.

Kalejdoskop cz. 1/5

570.
Moban
33226 Armia

    – Hej, popatrz!
    – Łaaał!
    – Chłopcy, wracajcie!
    – Ale fajny!
    Głosy i tupot niewielkich stóp dotarły do jego uszu, kiedy siedział zgarbiony na stosie gruzu z twarzą ukrytą w dłoniach. Podniósł wzrok na dwójkę umorusanych chłopców, którzy podbiegli i zatrzymali się parę metrów od niego oraz stojącą kawałek dalej kobietę. Dwójka maluchów miała może po dziesięć lat; wpatrywali się w niego z lekko rozdziawionymi ustami i błyskiem w oczach, błądząc wzrokiem po jego osmalonym, wysmarowanym tłustym popiołem pancerzu, wyszczerbionym przez odłamki i draśnięcia kul. Kobieta zawahała się, zamiast podziwu mając na twarzy niepokój, jakby bała się do niego zbliżyć; po sekundzie jednak podeszła i chwyciła chłopców pod ramiona.
    – Idziemy. Nie przeszkadzajcie żołnierzowi – powiedziała do nich stanowczo. – Przepraszam za nich – zwróciła się do niego, z ledowe wyczuwalnym drżeniem w głosie. Nie widziała jego twarzy za nieprzejrzystym z zewnątrz, matowym wizjerem; szybko spuściła wzrok, ciągnąc malców za sobą.
    – Ale maaamo! To żołnierz Legionu, on przyszedł nas uratować przed złymi ludźmi! – zaprotestowali. – Patrz, jaki fajny!
    – Aali, powiedziałam! Idziemy! – rzuciła ostrzej. Spojrzała krótko na niego przez ramię, wzrokiem wypełnionym obawą.
    – Paa, żołnierzu Legionu! – Jeden z chłopców odwrócił się jeszcze, machając do niego.
    On z kolei siedział, drżąc, patrząc za nimi z twarzą zalaną łzami i widząc ciała dzieci takich jak oni, które dopiero co zastrzelił, nim ci mieli szansę wystrzelić do niego i jego towarzyszy.